czwartek, 1 października 2015

Połączenie

Dorastamy. Zapadamy się coraz głębiej w swój światopogląd, jak w miękką puszystą pościel, zamykamy swój umysł na różnorodność świata. Uznajemy, że będzie, co będzie, że Bóg ustalił, że przeznaczene. I bierni, wciąż bezczelnie narzekamy, bo przecież nasze życie powinno wyglądać lepiej.
***
Czekała z notoryczną nadzieją na jego powrót. Nic nie robiąc, bo przecież kobiecie nie wypada się starać. Poprawiała makijaż, by dodać sobie otuchy, by poczuć się pewniej, wtedy głos jej nie drżał, kiedy rozmawiała z nim przez telefon. Coraz rzadziej do niej dzwonił. Ona - coraz częściej się zamyślała, czasem płakała. Nie dzwoniła do niego nigdy. Przecież kobiecie nie wypada.
Czy było mi jej żal? Może trochę, w końcu uważałam ją za kogoś bliskiego. I cierpiała. Ze swojej winy, z jego winy. I czekała. Aż wróci. Pojechał do Anglii, pracować. A odkąd ona została sama, jej niegdyś obemujący całą twarz uśmiech zaczął się kurczyć. Stał się lekkim drgnieniem warg.
Mój egoizm sprawiał, że własne życie interesowało mnie znacznie bardziej niż jej nadmuchiwane problemy. Nie miałam wyrzutów sumienia, że kiedy ona rozpacza nad nieszczęśliwą miłością, ja zadowalam się prawie-że-przypadkowym orgazmem. Nie czułam się gorsza. Nie czułam się płytka. Nie zamierzałam się obwiniać z powodu nabytego braku zdolności odczuwania psychicznego cierpienia.
Może z niego wziął się mój masochizm? Lubiłam ból fizyczny. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że pewnym momencie staje się on bardziej przyjemny niż cokolwiek innego. Doprowadza do granic. Uwielbiam poznawać granice - a jeszcze bardziej je przekraczać. Granice fizyczne. Już tylko takie mi pozostały.
Zadzwonił telefon. Ona. Nie odebrałam, nic sensownego bym jej nie powiedziała.
Nie mogę być ekspertem od uczuć. Ja po prostu pogodziłam się z ich stratą. Odeszły chyba na zawsze. Pewnego listopadowego popołudnia, razem z ostatnią osobą, na której mi zależało. Dobre kilka lat temu. Potem nauczyłam się - na przekór wszystkiemu - kontroli. Nauczyłam się dystansu. Nauczyłam się braku zaufania.
Teraz wszystko jest u mnie dobrze. Najlepiej. Czuję się naprawdę szczęśliwa odkąd przestałam się przywiązywać. Odkąd przestałam cierpieć. 
SMS. ,,Pogadaliśmy szczerze, wszystko jest dobrze, jestem szczęśliwa." Żałosne. 
Rzucam telefonem o ścianę, w przypływie nagłej, nieco bezsilnej złości. Mija mi szybko. Prawie od razu. Może wcale nie rzuciłam tym telefonem. Wydawało mi się. Przecież leży na łóżku idealnie tak samo jak wcześniej. Nic się nie stało. Nic się nie stało. Nic się nie stało.
Przecież cieszę się jej szczęściem. Przecież... Choć nie, przecież ona tylko je sobie wmawia, przecież ja się nie zgadzam przecież tylko mój model szczęścia jest prawidłowy przecież
przecież ja wciąż czekam na telefon sprzed kilku lat który nigdy nie zadzwonił

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz